Joanna Janiak, Piotr C. Kowalski "Z natury rzeczy"

Zima 2006 roku była bardzo mroźna. Joanna Janiak i Piotr C. Kowalski remontowali wiejski dom. Na ścianie malowanej w temperaturze minus 10 stopni zamarzła farba. Powstały abstrakcyjne wzory, jak na zamarzniętej szybie. Joanna namówiła Piotra, żeby mroźne wzory powtórzył na obrazach. Nie po raz pierwszy ujawniła się ich estetyczna spostrzegawczość i skłonność do angażowania natury w proces twórczy. 15 lat temu Alicja Kępińska napisała o działaniach Piotra, że „owo miękkie przejście między doświadczeniem życia a życiem sztuki jest istotą postępowania artysty”. W 2009 roku Joanna i Piotr wspólnie zamrozili pierwszy obraz w ogrodzie. Od tamtego momentu powtarzają proces każdej zimy – kiedy tylko warunki na to pozwolą.
Piotr tworzy obrazy w synergii z naturą od lat 80. „Dawno temu, bo jeszcze w stanie wojennym poszedłem na wystawę i zainteresował mnie ten obraz. Oglądałem go, patrząc, jak to jest namalowane, co to jest. Zauważyłem, że nie jest to farba. Pomyślałem więc: jakaś dziwna technika. Nie przyszło mi do głowy, że bierzesz jagody, poziomki i wciskasz je w płótno...” – pisał do Piotra Jerzy Ludwiński. To były jagody nazbierane dla kilkuletniej Justyny, córki artysty, dziś współtwórczyni BWA Warszawa. Przy wyjściu z lasu Piotr znalazł tabliczki informujące, że teren jest skażony. W złości, a także nie mając w zwyczaju marnowania czegokolwiek, wycisnął wszystkie owoce na zagruntowane płótna przygotowane do malowania. Po trzech pierwszych obrazach jagodowych, zatytułowanych „Martwa natura”, na kilka lat powrócił do malowania farbami. Ale impuls współpracy z naturą pozostał.
Wielkoformatowe płótna malowane w plenerze były zbyt duże i ciężkie, żeby codziennie wracać z nimi do pracowni. W pewnym momencie Piotr zaczął więc zostawiać je w lesie, wkopane w ziemię, nierzadko na wiele miesięcy. To, co się z nimi działo, szanował i traktował jako integralną część obrazu. Do dzisiaj w cyklu „Żywa natura” nie poprawia biegu wydarzeń i traktuje swoje malarstwo jak nieustanny performans. Choć jest uważany za malarza, są to działania z kręgu sztuki performans, land artu i postminimalizmu, trochę w stylu Roberta Morrisa. „Chance is accepted and indeterminacy is implied” – można powtórzyć za Morrisem.
W cyklu „Obrazy przechodnie” prace są z kolei zapisem ruchu przypadkowych przechodniów. Piotr kładzie płótna na ulicach wielkich miast – Poznania, Frankfurtu, Toledo, Tokio, Wrocławia... Ludzie przechodzą, na płótnach osadza się brud, kurz, zostaje ślad… „(…) Jest Pan i czarownikiem, bo zmusza Pan ulicę i miasto, by się malowały. A co więcej (tutaj już szczególnej różdżki czarodziejskiej trzeba, niewielu ją posiadło), zmusza Pan innych, mnie włączając, by widzieć w przyrodzie, mieście czy ulicy dzieło sztuki, i to takie, co na ich oczach się staje, by się już nie odstać i na wieki wieków to, co oczy widzą, i jak widzą, odmienić, a i komunikację między stopą a okiem (wymyślono ulicę i miasto by ją udaremnić) do łask przywrócić” – pisał Piotrowi w liście Zygmunt Bauman.
Monika Bakke w książce „Bio-transfiguracje. Sztuka i estetyka posthumanizmu” analizuje działania artystyczne, które „decentrują ludzki podmiot poprzez realizowanie niebezpiecznej dla jego autonomii bliskości ze zwierzętami lub roślinami”. Bakke wskazuje, że współcześnie podmiot zmienił swój charakter i „teraz nie jest już zwielokrotnionym podmiotem, o jakim pisali postmoderniści, a raczej podmiotem otwartym, absorbującym, wrażliwym na swe otoczenie, którego jest integralną częścią”. Trudno o lepszy przykład sztuki, która wynika z podobnych przeświadczeń, niż działania Joanny i Piotra – otwarte na biosferę i przesiąknięte nowym sposobem nieantropocentrycznego myślenia.

35_bgf2559bwawwam.jpg